Pamiętam, kiedy po raz pierwszy rzuciłam wzrokiem na sam tytuł tego prawa i aż zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, czym tym razem John Maxwell mnie zaskoczy.
I pierwsze moje pytanie jako naturalnej rebeliantki, które cisnęło mi się na usta, było:
Jak to? Przecież doświadczenie to jest jedno z naszych najpotężniejszych broni? Kto się nie chwali swoim doświadczeniem w odpowiedzi na ogłoszenie o pracę czy samemu składając ofertę swoich usług? Jak można się nie chwalić kiedy, załóżmy, jest się doświadczonym mówcą i trenerem wystąpień publicznych i chce się pozyskać klientów na swoje szkolenie?
Zagłębiając się coraz bardziej w temat, uchwyciłam w końcu myśl Johna. Tak, doświadczenie jest ważne i nie należy go deprecjonować, ale ważniejsze jest jednak to, co z tym doświadczeniem zrobimy, jak nim zarządzimy.
To tak jakby wziąć za przykład nauczyciela, który naucza z pożółkłego już zeszyciku przez trzydzieści lat i absolutnie nic w nim nie zmienia, nie doskonali się też w swoim rzemiośle i podejściu do swoich podopiecznych, nie dostosowuje się do nowych realiów. Pewnie każdy z nas może sobie przywołać we wspomnieniach takiego właśnie belfra, prawda?
Dziś, kiedy jestem na półmetku swojego życia, częściej niż zawsze spoglądam wstecz, jednocześnie czując większą presję czasu; chcę robić wszystko lepiej, sprawniej, efektywniej. Teraz już pomaga mi w tym Prawo Doświadczenia, z którego korzystam na co dzień.
Mogę tylko żałować, że bardziej świadomie nie stosowałam go kiedyś. Bo, mimo że zawsze, odkąd pamiętam, towarzyszyła mi swoista refleksyjność, ciekawość i nieustanna potrzeba doskonalenia siebie i wszystkiego dookoła, to jednak bardzo często czułam lęk przed oceną samej siebie i swoich poczynań.
Strach, który niepokoił mojego ducha perfekcjonizmu, paraliżował mnie przed:
a) dokonaniem rachunku sumienia,
b) wyciągnięciem czasami brutalnych wniosków i
c) podjęciem konkretnych kroków naprawczych.
Zanim poznałam Prawo Doświadczenia, traciłam czasami lata, marnując niezliczone okazje do nauki i szybszego rozwoju siebie i swoich umiejętności w różnych dziedzinach.
Pamiętam, kiedy ponad 7 lat temu trafiłam do międzynarodowej organizacji mówców i liderów Toastmasters. Praktycznie tydzień w tydzień występowałam na scenie. Każdy mówca po spotkaniu otrzymywał nagranie ze swoim przemówieniem. I teraz przyznam się Tobie do czegoś: Ja prawie żadnego z tych wystąpień nigdy nie obejrzałam. Tak, wstyd mi.
Naturalnie i niezaprzeczalnie rozwijałam się poprzez sumienne przygotowywanie się i stosowanie się do wskazówek osób mnie oceniających, ale wciąż lęk przed spojrzeniem na siebie zupełnie obiektywnie, bez zniekształconej przez emocje w momencie wystąpienia publicznego perspektywy, nie pomagał mi rozwinąć całkowicie skrzydeł. Aż do momentu, kiedy zaczęłam się na poważnie przygotowywać do ogólnopolskiego konkursu przemówień publicznych. Poprosiłam wtedy kolegę o wskazówki i wsparcie. Bardzo chciał mi pomóc. Został moim mentorem. Ćwiczyliśmy sporo. Ja mówiłam. On nagrywał moje wystąpienia kamerą, a potem zmuszał mnie do tego, abyśmy usiedli przy stole i oglądali klatka po klatce moje poczynania sceniczne. Ja się wiłam w środku z bólu poznawczego i dyskomfortu, a on wskazywał rzeczy do poprawy.
To była moja najlepsza lekcja. Wyciągałam wnioski, a nie bezsensownie szlifowałam dalej mowę tylko dla lepszej płynności, lekkości i pewności siebie na scenie. Skupiałam się na konkretach i je poprawiałam. I w końcu mogłam poszybować z umiejętnościami w przemówieniu publicznym.
Od tamtego momentu, cokolwiek to jest — pomimo że wciąż czuję dyskomfort — zwalczam go i stawiam czoła sprawie w imię nauki i dalszych postępów. Bo jak to wspomniany już wcześniej John Maxwell mówi: „Tylko głupiec nie wyciąga wniosków”.
A jeśli masz ochotę poćwiczyć ze mną swoje prezentacje czy wystąpienia publiczne w języku polskim lub angielskim, to śmiało napisz do mnie. Wyciągniemy wspólnie wnioski i razem wypracujemy plan i strategię, na przykład, treningu przemówień publicznych.